![]() |
źródło |
A to było pół roku temu. Na początku wiadomo – faza zauroczenia i wręcz fascynacji drugą osobą, a kiedy poziom oksytocyny we krwi ciut opadł, zaczęło się prawdziwe życie. Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego i te wszystkie buziaczki i inne rzeczy nie są już aż tak fascynujące. Facet oczywiście nie mógł za mną na każdym spotkaniu gonić z kwiatami, liczba atrakcji zaczęła się ograniczać i w związek wkradła się zwykła szara codzienność. Przyznam szczerze, troszkę się rozczarowałam, bo niby nic, a jednak, wierzyłam w to, co pisali w romansach, i w to, czego naoglądałam się w filmach. Byliśmy do siebie przywiązani, ufaliśmy sobie, więc dzieliliśmy się swoimi problemami i przeżyciami – nim się spostrzegłam, ponosiłam odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i poniekąd za drugą osobę, chciałam nie tylko swojego szczęścia, ale też szczęścia tego drugiego, tak bliskiego mi człowieka. Oczywiście – wiedziałam, że ma wady, ale zaakceptowałam to, bo kto by wad nie miał; nie ma w końcu ludzi idealnych.