Pierwszy tom trylogii Jamesa Freya i Nilsa Johnsona-Sheltona Endgame. Wezwanie przeczytałam już jakiś czas temu. Podobał mi się, choć miałam też kilka obiekcji. Po drugą część – Klucz Niebios – sięgałam z pewną dozą niepewności i dużymi nadziejami równocześnie. Wychodzę z założenia, że jeśli zaczęło się jakąś serię, to trzeba ją też skończyć. Nie wychodzi się z kina, póki trwa seans. Zrobiłam kawę i zabrałam się do systematycznego odkrywania tego, co ukryto w tym pokaźnym tomiszczu.
Pierwszy etap dobiegł końca. Klucz Ziemi został zdobyty. Przy życiu zostało tylko dziewięciu graczy. Każdy z nich szuka własnego sposobu, aby wygrać. Jedni nawiązują sojusze, inni zaczynają współpracować z rządem. Na nic ten trud. W tej grze nie ma reguł. Liczy się tylko zwycięstwo. Zdarzenie zostało zapoczątkowane. Kto przegra, a kto okaże się najlepszym z Graczy? Nadchodzi koniec. A zegar tyka…
Byłam bardzo mile zaskoczona tą pozycją. Podobała mi się dużo bardziej od pierwszej części. W Wezwaniu była akcja, emocje i wiele zaskoczeń, ale w Kluczu Niebios wszystko jest podwojone albo nawet potrojone. Historia pędzi jak szalona, napięcie wzrasta ze strony na stronę, a niemal za każdym rogiem czai się jakieś niebezpieczeństwo.
Liczba bohaterów w wyniku wydarzeń z poprzedniego tomu znacznie się zmniejszyła i wyszło to na dobre konstrukcji charakterów. Czytelnik może bliżej poznać Graczy, więcej się o niech dowiedzieć i wreszcie wybrać faworytów. W końcu dystans między nimi zostaje trochę zmniejszony, powoli nawiązują się relacje. (Osobiście kibicuję Aisling, bo od zawsze miałam słabość do buntowniczek). Mam jednak wrażenie, że właśnie na tym aspekcie autorzy powinni się bardziej skupić. Emocjonalne przywiązanie do bohaterów nie jest na tyle mocne, na ile mogłoby być. To znaczy czytelnik śledzi ich losy z zainteresowaniem, ale kiedy któryś z nich ginie, to nie wyrywa sobie włosów z głowy. A powinien!
Za co ta książka dostała ode mnie ogromny plus? Uwielbiam całe zaplecze wydarzeń. Ujęły mnie legendy, przypowieści plemion, mity, artefakty. Ta nuta tajemniczości, która równocześnie daje poczucie dopracowania szczegółów. Mówię głośne TAK dla autorów.
Zawsze są tacy zdziwieni, kiedy umierają.
nienawidźcie, zdradzajcie, mścijcie się. Co tylko chcecie. Endgame jest
zagadką życia, powodem śmierci. Grajcie. Co ma być to będzie.