Słuchać ciszy. Ciszę słyszeć. Paradoksalnie słyszeć ciszę, czyli nie słyszeć nic.
Małgorzata Hillar
Cisza
Kiedy jestem sama
przychodzi cisza
Kosmatymi łapami
łazi po ścianach
Ociera się o słoneczniki
w dzbanku
Kładzie się przy mnie
szepcze
Jesteś sama
Nie masz pieniędzy
Znowu nie spałaś całą noc
Idź do diabła
mówię
a ona siada
glinianemu kogutowi na ogonie
i śmieje się
Jest miękka i słodka
jak zapach gazu
Nie zostawiaj mnie z nią
długo sam na sam
Czasem zdarzają się dni takie jak ten. Do innych niby podobne. Niby takie same. Ale inne. W swej istocie. Czasem mam czas usiąść wygodnie na kanapie i nasłuchiwać ciszy. Słuchać ciszy. Ciszę słyszeć. Paradoksalnie słyszeć ciszę, czyli nie słyszeć nic. Nic. Nic. Nic. Niosące się echem 'nic' w tej ciszy. Sza! Jestem ja i moja kanapa. Ja i moje myśli. Jestem sama, chociaż nie jestem pewna. Myśli fruwają gdzieś między domem, marzeniem, snem, tobą, ulicą, nieznajomym, szelestem pszczoły, śpiewem ptaka, krzykiem robotnika na ulicy, świstem lokomotywy. Fruwają i przenikają. Jawę i sen. Dziś jest jakieś inne. W inności swej bezwiedne niby. Niby na niby. Nawet nie wiesz, jak często siedzisz ze mną w tym pokoju, na tej kanapie, popijasz moją kawę za każdym razem, gdy się obrócę, a wiesz przecież, że nie lubię, gdy ktoś pije z mojego kubka. Uśmiechasz się, żartujesz, potem niespodziewanie płaczesz, choć ja spodziewam się tego i zawsze mam w pogotowiu chusteczki na chwilę taką jak ta. Czasem nawet spacerujemy razem po ulicach. Razem podziwiamy zimowy, wiosenny, letni, jesienny krajobraz. Nawet doradzasz mi, którą bluzkę powinnam kupić, a wiem przecież, że tak bardzo nie lubisz zakupów. Razem przygotowujemy śniadanie, to znaczy ja przygotowuję, a ty jak zawsze siedzisz przy stole i śmiejesz się ze mnie. Potem razem oglądamy telewizję, razem czytamy książki. Czasem nawet zasypiam razem z tobą. Razem. A jednak osobno. Żyjesz w mojej głowie. Ty i ty, o i jeszcze ty. Pan X, Y, pani X, Y. Niby na niby. Czasem mi to starcza, czasem, ale nie dziś. Dziś nie mam siły głowić się nad nowym scenariuszem mojego niby-życia. Nie mam siły czytać książki, by przenieść się do kolejnego niby-świata. Nie mam nawet siły, by się uczyć, a to już dla mnie stan krytyczny, bo nauka daje mi poczucie, że żyję tu i teraz, że mój mózg potrafi się przystosować. Tylko czasem jest tak jak dziś. Podnoszę się powolnie z kanapy, znowu niezgrabnie rozlewam kropelkę kawy i staję przy oknie. Uświadamiam sobie powoli, że świat jest za oknem, że tętni życiem. A ja chyba stoję w miejscu, choć myśli znowu bez mojej zgody bawią się na diabelskim młynie. Przez chwilę chcę wkupić się w łaski życia. Wyciągam dłoń do bawiącego się w piaskownicy chłopca, który uśmiecha się do mnie tak szczerze, ale natrafiam na opór, szybę. Jestem uwięzionym w klatce zwierzęciem, które istnieje, rozumuje, czuje. Może tym chłopcem jesteś ty?
Wiem. Znowu popadam w ten niby-stan. Już nie jestem pewna, czy ten chłopiec bawił się w tej piaskownicy, czy myśli kolejny raz płatają mi figle. To, co czuję w dni takie ten, mogłabym nazwać apatią, ale też nie do końca, bo przecież czuję. Tylko nie mam siły wyobrażać sobie, że wszystko jest w porządku. Czyli mój dotychczasowy optymizm pochodził z wyobrażeń? Też nie do końca. Dni takie jak ten miewa każdy. Kiedy do szczęścia brakuje niewiele, które jest tak dalekie, że brakuje wiele. Zawsze ja mogę wykonać pierwszy krok, bo nie jestem księżniczką na ziarnku grochu, pamiętam o tym, ale dziś jestem trochę księżniczką, która zgubiła koronę albo której korony nie widać, bo nie ma słońca i nie opromienia jej swoim blaskiem. Dziś potrzebuję, żeby głuchy dotąd telefon zadzwonił. Żeby nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Żebyś świecie dał mi przez chwilę znać, że nie poradzisz sobie beze mnie. Nie żądam cudów. Moja podświadomość pragnie głosu sąsiadki, by poprosiła mnie o opiekę nad małą córką, ale dzisiaj widocznie nie potrzebuje pomocy. Pragnie znów bezdomnej proszącej o kawałek chleba, choć to dobrze, że akurat może dziś nikt nie jest aż tak głodny. Pragnie też ciebie z kubkiem kawy w dłoniach, z kuflem piwa – jak wolisz. Uśmiechniętego. Płaczącego. Pragnie kogoś, żebym przestała siedzieć sama na kanapie. Żebym mogła zaparzyć kawy dla nas dwojga. Pragnie, żeby świat nie poradził sobie beze mnie. Czasami. Dziś.
W dni takie jak ten, gdy jednak decyduję się na samotny spacer, cieszy nawet zmarznięty głos ulotkarza „dziękuję, aniołku”, gdy jako jedna z nielicznych biorę od niego cholerną ulotkę, cieszy głos staromodnej kobiety, której – o dziwo – dobrze wytłumaczyłam drogę do pobliskiej kawiarni. Tysiące razy widziałam nas w tej kawiarni, popijających kawę i zajadających naleśniki, czułam zapach czekolady wymieszany z twoimi perfumami i dymem unoszącym się od prawie zgaszonego papierosa. Potem jednak światło zmieniało się na zielone i biegłam dalej, nie poświęcając więcej czasu na rozważanie o niby-świecie, niby-tobie, niby-nas. Tylko jak już mówiłam, w dni takie jak ten, czyli czasem, nie mam siły zatrzymać wariujących na diabelskim młynie myśli, choć nie mam siły myśleć na niby. Dzisiaj, kiedy tak bardzo tego potrzebuję, telefon głuchy, dzwonek nie dzwoni, ty milczysz, świat tętni beze mnie. Nawet mały chłopiec nie bawi się dziś w piaskownicy, bo pewnie ma lepsze zajęcie. Ja czasem, jak dziś na przykład, podkreślam ciągle 'czasem', bo muszę sama przed sobą tłumaczyć się, że miewam takie 'czasem', mam czas na myślenie w niemyśleniu i niemyślenie w myśleniu. Czasem, jak dziś na przykład, patrzę jak świat daje sobie beze mnie radę doskonale. W głośnej ciszy głuchego telefonu. Czasem jak dziś na przykład, gdy bardzo potrzebuję, by ktoś zmącił ciszę.